
Po wyjściu z więzienia, pierwszą rzeczą, jaką zrobiła młoda kobieta, było zaniesienie bukietu na grób męża. A gdy pochyliła się, by złożyć kwiaty… Ciężkie, żelazne bramy więzienia o zaostrzonym rygorze otworzyły się z trzaskiem, uwalniając szczupłą kobietę w średnim wieku. Anna Kowalczuk stała na progu nowego życia, mając tylko jedno pragnienie: zapomnieć o ośmiu latach koszmaru, który zmienił ją ze szczęśliwej żony w morderczynię męża. Wrześniowe słońce oślepiało jej oczy, nieprzyzwyczajone do jaskrawego światła.
W dłoniach ściskała zniszczoną torbę z jej skromnym dobytkiem i kopertę z pieniędzmi, które zaoszczędziła przez lata pracy w więziennej szwalni. Zaledwie 30 000 hrywien – tyle wynosił jej cały majątek po ośmiu latach życia. Anna szła powoli zakurzoną drogą prowadzącą z więzienia na przystanek autobusowy.
Każdy krok był trudny – nie fizycznie, ale psychicznie. Świat zmienił się na przestrzeni lat, a ona pozostała tą samą 30-letnią kobietą, którą kiedyś aresztowano pod zarzutem zabójstwa męża. Teraz miała 38 lat, a przed nią wciąż czyhało nieznane.
Wspomnienia tego strasznego wieczoru wciąż ją dręczyły. Osiem lat temu pokłóciła się z Aleksandrem o pieniądze. Wrócił późno do domu, pachnąc alkoholem i cudzymi perfumami.
Anna krzyknęła na niego, domagając się wyjaśnień, jak wydaje oszczędności rodziny. Aleksander warknął, zaczął machać rękami, a potem… Potem przypomniała sobie tylko ból z tyłu głowy i ciemność. Obudziła się słysząc wycie syren karetki i policji.
Aleksander leżał na podłodze w kałuży krwi, a obok niego leżał zakrwawiony pogrzebacz. Sąsiedzi, słysząc krzyki i hałas, wezwali pogotowie ratunkowe. „Zabiła pani męża w napadzie furii” – oświadczył śledczy Dmitrij Konstantinowicz Rudenko już następnego dnia.
Dowody były niezbite: odciski palców na pogrzebaczu, krew męża na ubraniach, zeznania sąsiadów o rodzinnych skandalach. Jej prawnik, młody, niedoświadczony mężczyzna wyznaczony przez państwo, nawet nie podjął poważnej obrony. Osiem lat w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze za morderstwo w afekcie – ogłosił sędzia.
Anna pamiętała, jak nogi się pod nią uginały, a sala sądowa wirowała jej przed oczami. Krzyczała, że jest niewinna, że nie pamięta, jak to się stało, ale nikt jej nie słuchał. Pierwsze miesiące w więzieniu były najtrudniejsze.
Anna nie mogła znieść myśli o zabiciu kogokolwiek, a zwłaszcza Aleksandra, którego kiedyś kochała. Tak, ich małżeństwo rozpadało się od dwóch lat. Tak, jej mąż zaczął pić i wracać późno do domu, ale zabić go? Wydawało się to nie do pomyślenia.
Z czasem nauczyła się przetrwać w więziennym środowisku. Pracowała w warsztacie krawieckim, czytała książki ze skromnej biblioteki i korespondowała z nielicznymi pozostałymi przyjaciółmi. Stopniowo listy stawały się rzadsze, aż w końcu całkowicie ustały.
Ludzie zapominają, to naturalne. Jedynym jasnym punktem w szarej więziennej rutynie była jej przyjaźń z Tatianą Siergiejewną, starszą kobietą odsiadującą wyrok za przestępstwa gospodarcze. Stała się dla Anny mentorką i niemal matką.
To Tatiana Siergiejewna nauczyła ją, by nigdy nie tracić nadziei i wierzyć w sprawiedliwość. „Aneczka” – mawiała – „prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw. Jak olej w wodzie, nie utonie”.
„Musisz być gotowa na tę chwilę”. Tatiana Siergiejewna została zwolniona warunkowo trzy lata temu. W prezencie pożegnalnym wręczyła Annie małą ikonę świętej męczennicy Tatiany i wyszeptała: „Kiedy wyjdziesz, pierwszą rzeczą, jaką powinnaś zrobić, to pójść na grób męża”.
Proś go o wybaczenie nie za to, że go zabił, ale za to, że nie uratował go przed życiem, które wybrał. Teraz, stojąc na przystanku autobusowym, czekając na transport do miasta, Anna ściskała mocno tę właśnie ikonę w kieszeni. Autobus przyjechał z półgodzinnym opóźnieniem. Kierowca, starszy mężczyzna o życzliwych oczach, okazał jej współczucie, gdy dowiedział się, skąd przyjechała.
„W porządku, dziewczyno” – powiedział – „życie dopiero się zaczyna”. Najważniejsze, żeby się nie zgorzkniać. Podróż do miasta zajęła dwie godziny.
Anna spojrzała przez okno na mijane krajobrazy i pomyślała o tym, że teraz nie ma domu, pracy ani rodziny. Straciła mieszkanie, które wynajęła z Aleksandrem zaraz po jego aresztowaniu. Jej rodzice zmarli, zanim wyszła za mąż, i nie miała żadnych krewnych.
Po dotarciu do miasta udała się prosto do kwiaciarni. Wybrała skromny bukiet sześciu białych chryzantem – jedyne, na co mogła sobie pozwolić. Sprzedawczyni, młoda kobieta, z ciekawością przyglądała się jej sfatygowanym ubraniom i bladej twarzy.
„Do grobu?” zapytała ze współczuciem. „Do mojego męża” – odpowiedziała Anna krótko. Cmentarz znajdował się na obrzeżach miasta.
Anna pojechała tam dwoma autobusami, oszczędzając każdy grosz. Zbliżał się wieczór, kiedy w końcu dotarła do bram miejskiego cmentarza. Strażnik, silnie zbudowany mężczyzna w wieku około czterdziestu pięciu lat, siedział w swojej wartowni i czytał gazetę.
Widząc Annę z kwiatami, skinął głową i machnął ręką, pozwalając jej przejść. Grób Aleksandra Kowalczuka znajdował się w najdalszym kącie cmentarza, wśród prostych grobów, bez kosztownych pomników. Osiem lat temu Annie odmówiono pozwolenia na udział w pogrzebie; była objęta śledztwem.
Teraz po raz pierwszy zobaczyła miejsce wiecznego spoczynku męża. Prosta metalowa tabliczka z jego imieniem, nazwiskiem i datami urodzenia. Aleksander Igorewicz Kowalczuk, ukochany mąż i syn.
Anna uśmiechnęła się gorzko: mój ukochany mąż. Gdyby tylko ci, którzy pisali te słowa, wiedzieli, jak naprawdę jest. Uklękła przed grobem i zaczęła wyrywać chwasty, które wyrosły przez lata zaniedbania.
Nikt nie dbał o grób: rodzice Aleksandra zmarli dawno temu, a on nie miał innych krewnych. Anna starannie ułożyła kwiaty, które przyniosła, i cicho płakała. Te łzy nie wynikały z żalu po zmarłym mężu, ale ze świadomości, że zmarnowała osiem lat życia.
Osiem lat skradzionych niesprawiedliwym wyrokiem, lat, których nie da się odzyskać. Miała zaledwie 30 lat, kiedy ją aresztowano, a teraz ma 38. Najlepsze lata zmarnowane.
Anna była tak pochłonięta sprzątaniem grobu, że nie zauważyła, że ktoś ją obserwuje. Dopiero gdy słońce zaczęło zachodzić, a w powietrzu unosił się wieczorny chłód, poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Odwracając się, zobaczyła małą dziewczynkę kryjącą się za pobliskim nagrobkiem.
Dziewczynka miała nie więcej niż sześć lat. Jej jasne włosy były splecione w dwa warkocze, a w dużych szarych oczach malowała się ciekawość i strach. Była ubrana prosto, ale schludnie: w kraciastą sukienkę i jasną bluzkę.
„Cześć” – zawołała cicho Anna, wycierając dłonie w wilgotne chusteczki. „Jak masz na imię?” Dziewczynka niepewnie wyszła z kryjówki, ale zachowała bezpieczną odległość. Było jasne, że została wychowana w poczuciu ostrożności wobec obcych.
„Swieta” – odpowiedziała cicho dziewczynka. „A kim ty jesteś?” „Nigdy cię tu nie widziałam”. „Jestem Anna”.
„To grób mojego męża” – wyjaśniła kobieta, wskazując na świeże kwiaty. „Co tu robisz tak późno?” „Gdzie są twoi rodzice?” „Tata pracuje” – powiedziała dziewczyna, wskazując na wartownię przy wejściu na cmentarz. „Mieszkamy tu”.
„Moja mama zmarła, kiedy byłam mała”. Anna poczuła ukłucie żalu. Dziecko dorastające wśród grobów, z ojcem, który był opiekunem. Jakie dzieciństwo może mieć taka mała dziewczynka? „A ile masz lat, Swieto?” Skończyła sześć lat w zeszłym miesiącu.
Dziewczynka trochę się rozluźniła, widząc, jak życzliwie została potraktowana. Anna miała w torebce trochę cukierków.
Kupiła je w sklepie, myśląc, że zje je w autobusie, ale nigdy ich nie tknęła. Teraz wyciągnęła jaskrawo kolorowe opakowanie i podała je dziewczynce. „Chcesz cukierka?” Swieta spojrzała na smakołyk z nieufnością, ale pokusa wzięła górę nad ostrożnością.
Podeszła bliżej i wzięła cukierka. „Dziękuję” – powiedziała uprzejmie, natychmiast go rozpakowując. „Swietoczko, twój tata długo tu pracuje?” – zapytała Anna, mając nadzieję na rozpoczęcie rozmowy.
„Tak” – dziewczyna skinęła głową, ssąc karmel. „Tata Witia mówi, że jesteśmy tu strażnikami od pięciu lat. Mieszkamy w małym domku obok wartowni”.
„Więc ten Wiktor zaczął tu pracować po śmierci Aleksandra” – pomyślała Anna. Ale mógł jeszcze coś wiedzieć lub usłyszeć od poprzedniego strażnika. „Czy ktoś jeszcze tu pracował przed twoim tatą?” Dziadek Mikołaj tak.
Dziewczynka paplała teraz bez przerwy, najwyraźniej tęskniąc za towarzystwem kogokolwiek poza ojcem. Ale on zachorował i trafił do szpitala. A potem umarł.
Tata powiedział, że dziadek opowiedział jej wiele ciekawych historii o cmentarzu. Anna wyczuła, że ta rozmowa może być ważna. A co, jeśli ten sam dziadek Mikołaj wiedział coś o pogrzebie Aleksandra? W końcu jego pogrzeb odbył się osiem lat temu, a Wiktor pracował tu dopiero od pięciu.
Co jej powiedział dziadek Mikołaj? Swieta zamilkła, najwyraźniej przypominając sobie opowieści, które słyszała od ojca. Różne rzeczy. O tym, jak strasznie tu było nocą, o złych ludziach, którzy przychodzili.
A potem dziewczynka nagle zamilkła i spojrzała na Annę badawczym wzrokiem. I co jeszcze? Anna delikatnie ją szturchnęła. A potem dziadek powiedział tacie, że niektóre groby tutaj są dziwne.
Że nie zawsze zawierają to, co powinno się tam znaleźć. Serce Anny zaczęło bić szybciej, ale starała się nie okazywać ekscytacji. Co to było? Nie to, co powinno się tam znaleźć? Swieta wzruszyła ramionami…
Nigdy więcej tego nie rób: błąd, który każdy popełnia w zmywarce
Brudnej gąbki nie wyrzucaj: jeśli to zrobisz, będzie wyglądać jak nowa
Miękkie i maślane mleczne ciasteczka kokosowe
Ciasto Shrek
Odkryj ukrytą moc połączenia cytryny i goździków
Tytuł: Naturalny sposób na haluksy i zgrubienia stóp – prosty domowy przepis