
Mieszkałam sama w biednej wiosce w Oaxaca, bez męża, bez dzieci, bez bliskiej rodziny.
Całe życie pracowałam na polach kukurydzy i sprzedawałam na targu, odkładając każde peso, żeby przeżyć.
Tego roku, w ulewną, deszczową noc, znalazłam porzucone niemowlę przy wejściu do małego kościoła.
Było wciąż owinięte w stary, przemoczony koc i płakało.
Nikt nie chciał go przyjąć… więc ja to zrobiłam.
Nadałam mu imię Diego, mając nadzieję, że będzie miał oświecone życie i świetlaną przyszłość.
Wychowywanie dziecka, które nie jest twoją krwią, jest wystarczająco trudne; wychowywanie go w ubóstwie jest jeszcze trudniejsze.
Pożyczałam od sąsiadów, a nawet starałam się o pożyczkę w Banku Pomocy Społecznej, żeby zapłacić za jego jedzenie, mleko i przybory szkolne.
Były dni, kiedy jadłam tylko tortille z solą, żeby mógł mieć nowy zeszyt, jak inne dzieci.
Diego wyrósł na inteligentnego, posłusznego i powściągliwego.
Nigdy nie nazywał mnie „mamo”, zawsze „ciociu”, ale nie obraziłam się. Chciałam tylko, żeby studiował i stał się dobrym człowiekiem.
Kiedy zdał egzamin na uniwersytecie w Mexico City, zebrałam wszystkie peso, jakie miałam, i nie mając innego wyjścia, zastawiłam swój mały dom, żeby dostać więcej pieniędzy z banku.
Diego spuścił głowę i powiedział do mnie cicho:
„Postaram się, ciociu. Poczekaj, aż wrócę”.
Ale nigdy nie wrócił.
Cztery lata… potem pięć… i nic.
Ani telefonu, ani listu.
Pizza z serem na patelni: serowa i absolutnie nieodparta!
Domowe kulki Raffaello z mlekiem skondensowanym – prosty i pyszny przepis
Magnez: kluczowy minerał w zapobieganiu dnie moczanowej
Ślimaki cynamonowo-jabłkowe na zakwasie
BRIOSZKA CZEKOLADOWA 😋
Orangensaft und Kürbissaft herstellen: die alte Gewohnheit unserer Nonnen