
„Najbliższa karetka będzie tu za osiem minut” – oznajmił Łozowoj. „Ale nie możemy czekać”. Zwrócił się do komendanta Wojtowicza.
„Proszę pana, za pana pozwoleniem, musimy to teraz sprawdzić”. Wojtowicz ponuro skinął głową. „Proszę to zrobić ostrożnie”.
Łozowoj i drugi funkcjonariusz podeszli do trumny. Dakota zmienił pozycję, aby umożliwić dostęp, utrzymując jednocześnie kontakt fizyczny z wiekiem trumny. Funkcjonariusze ostrożnie otworzyli przymocowany zatrzask, który był przygotowany do ostatecznego zamknięcia po ceremonii.
Kiedy podniesiono wieko, wśród zgromadzonych zapadła zbiorowa cisza. Sophia leżała spokojnie, wtulona w biały satynowy dywan, wyglądając, jakby po prostu spała w swojej ulubionej niebieskiej sukience haftowanej w stokrotki. Dla niewtajemniczonych nic nie zostało pominięte, co jeszcze bardziej zdumiewało nieustającą nieufność psa.
Jarosław ruszył naprzód z profesjonalną sprawnością, a lata jego medycznego szkolenia przyćmiły dziwaczne okoliczności. Delikatnie przycisnął dwa palce do szyi Sofii, a jego wyraz twarzy skupił się na kilku uderzeniach serca. Nikt się nie odezwał, całe zgromadzenie wstrzymało oddech. Kiedy Jarosław podniósł wzrok, jego twarz uległa przemianie.
„Wyczuwam puls” – oznajmił spokojnym głosem, pomimo nietypowego stwierdzenia. „Jest słaby i powolny, może 10 lub 12 uderzeń na minutę, ale jest”. Dr Sidorczuk natychmiast dołączyła do niego, potwierdzając jego odkrycie własnym badaniem, po czym szybko sprawdziła źrenice Sofii małą latarką z torebki.
„Minimalna reakcja źrenic, ale obecna” – zameldowała. „To zgodne z głębokim stanem kataleptycznym, a nie ze śmiercią”. Roman padł na kolana, przytłoczony emocjami zbyt złożonymi, by je nazwać.
„Ona żyje” – wyszeptał, bojąc się w to uwierzyć. „Ale szpital? Akt zgonu?” Katalepsja jest niezwykle rzadka, ale została udokumentowana – szybko wyjaśnił dr Sidorczuk, rozpoczynając już podstawowe zabiegi podtrzymujące życie. Parametry życiowe mogą zostać stłumione do poziomu niewykrywalnego przez standardowy monitoring szpitalny.
Bez specjalistycznych badań można by to pomylić ze śmiercią. Dakota zeskoczył z trumny i usiadł obok Sofii, z tą samą skupioną uwagą, jaką okazywał podczas jej ataków. Zachowanie pasterza nabrało teraz sensu.
Nie rozpaczał, lecz ostrzegał przed subtelnymi oznakami fizjologicznymi, których ludzkie zmysły i standardowy sprzęt medyczny nie wychwytywały. W oddali syreny obwieszczały zbliżanie się karetki. Komendant Wojtowicz koordynował już działania z wieżą kontroli lotów, wyjaśniając bezprecedensową sytuację i prosząc o natychmiastowy transport śmigłowcem do Lwowskiego Centrum Medycznego dla Dzieci.
Spotkanie pogrzebowe przerodziło się w nagły przypadek medyczny. Żałobnicy wycofali się, by zrobić miejsce, i pozostali na swoich miejscach, nie chcąc odejść, dopóki nie dowiedzą się o losie Sofii. Przez cały czas Jarosław Moroz czuwał przy Sofii, monitorując jej delikatne parametry życiowe z praktycznym spokojem lekarza wojskowego, przyzwyczajonego do nagłych sytuacji. Kiedy w końcu spojrzał na Romana, rodzinne podobieństwo było nie do podważenia.
Ta sama determinacja, ale i ta sama niechęć do poddania się konwencjonalnej mądrości, gdy instynkt podpowiadał inną drogę. „Jesteś bratem Oksany” – powiedział cicho Roman, a rozpoznanie przebijało się przez jego emocjonalne zawirowania. Jarosław skinął głową, a jego uwaga natychmiast powróciła do Sofii.
„Będziemy mieli na to czas później. W tej chwili twoja córka potrzebuje natychmiastowej specjalistycznej opieki medycznej. Stan kataleptyczny prawdopodobnie chronił jej mózg przed niedotlenieniem, ale musimy zabrać ją do specjalisty”.
Kiedy przybyli ratownicy medyczni i zaczęli przenosić Sofię do karetki, Dakota pozostał czujny, nie odstępując od niej nawet podczas wciągania jej do karetki. Funkcjonariusz Łozowoj tym razem nie próbował go obezwładnić. „Jedzie z nią” – upierał się Roman i nikt nie protestował.
Stojąc na zboczu wzgórza, gdy karetka odjeżdżała, z migającymi światłami i wyjącą syreną, zgromadzeni żałobnicy trwali w bezruchu, próbując zrozumieć niezwykłe wydarzenie, którego byli świadkami. Pogrzeb stał się zbawieniem, żałoba – niepewną nadzieją, a rozumienie śmierci przez społeczność zostało głęboko zakwestionowane. Ksiądz Iwan w końcu przerwał oszołomioną ciszę, a na jego przerażonej twarzy malowała się mieszanina szoku i zaskoczenia.
„Przez wszystkie lata” – powiedział cicho – „nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Myślę, że właśnie byliśmy świadkami czegoś naprawdę niezwykłego, nie tylko anomalii medycznej, ale dowodu na więź między dzieckiem a jego opiekunem. Może” – dodał zamyślony – „powinniśmy przekształcić to spotkanie z pogrzebu w krąg modlitewny o powrót do zdrowia Sophii”.
Gdy żałobnicy gromadzili się wokół nowego celu, komendant Wojtowicz podszedł do Jarosława Moroza, a jego wyraz twarzy wyrażał raczej zawodowe zaniepokojenie niż potępienie. „Czy zdaje pan sobie sprawę, że wydano nakaz aresztowania pana?” – zapytał cicho Wojtowicz, bardziej stanowczo niż pytająco. „Za naruszenie zwolnienia warunkowego po incydencie z Petrenką”. Jarosław skinął głową, a na jego twarzy nie było śladu żalu.
„Wiem, ale nie mogłem się powstrzymać od pogrzebu mojej siostrzenicy”. Wojtowicz przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział. „Cóż, chyba zgubiłem dziś kajdanki”.
„To dziwny zbieg okoliczności i spodziewam się, że rozpatrzenie dokumentów związanych z twoim aresztowaniem może zająć wyjątkowo dużo czasu. Być może wystarczająco dużo, aby sędzia mógł rozważyć okoliczności twojego przestępstwa”. Spojrzał w stronę odjeżdżającej karetki.
„Musisz jechać do szpitala. Twoja rodzina cię potrzebuje”. Po wyjściu Wojtowicza, Jarosław stał nieruchomo na zboczu wzgórza, obserwując, jak karetka znika za zakrętem drogi.
Po 15 latach dobrowolnego wygnania z rodziny, więzienia, żalu i bezcelowości, niewytłumaczalne oddanie owczarka niemieckiego stworzyło szansę na odkupienie nie tylko dla Sofii, ale być może również dla niego. Ponury pochód karetek wił się wąskimi uliczkami Równego, syreny przecinały spokojny dzień, gdy mieszkańcy miasta zatrzymywali się, by obserwować. W pierwszej karetce ratownicy medyczni pracowicie stabilizowali kruche i podstawowe funkcje życiowe Sofii Kowalenko, podczas gdy Roman klęczał obok noszy, trzymając jedną ręką nieruchome palce córki, a drugą opierając na głowie Dakoty.
Owczarek niemiecki pozostał nienaturalnie nieruchomy, z oczami wpatrzonymi w twarz Sofii z niewzruszoną czujnością. „Znowu spada ciśnienie krwi” – krzyknął jeden z ratowników medycznych do swojej partnerki. „Nasycenie tlenem 83%”. Roman bezradnie patrzył, jak regulują sprzęt i podają leki, a medyczna terminologia spadła na niego niczym niezrozumiała fala.
Dr Sidorczuk, który towarzyszył im z cmentarza, monitorował reakcje źrenic Sofii z kliniczną uwagą. „Jej stan się pogarsza” – Sidorczuk spokojnie wyjaśnił Romanowi. „Stan kataleptyczny prawdopodobnie początkowo pozwalał na zachowanie funkcji mózgu, ale przez około trzy dni pozostawała bez odpowiedniej opieki medycznej”.
„Musimy natychmiast przewieźć ją na ostry dyżur, gdzie otrzyma dalszą opiekę”. Radio karetki pogotowia trzeszczało od komunikatów. Helikopter ratunkowy został opóźniony z powodu problemów technicznych, a zapasowe transporty lotnicze były w drodze co najmniej 20 minut.
Sofia nie miała 20 minut. „Lwowskie Centrum Medyczne dla Dzieci wysyła specjalistyczny zespół transportowy” – oznajmił dyspozytor przez trzaski. „Ale przewidywany czas przyjazdu to 35 minut”.
Wyraz twarzy doktora Sidorczuka się naprężył. Potrzebuje natychmiastowej pomocy w nagłych wypadkach. Szpital Miejski w Równem to nasza jedyna natychmiastowa opcja.
Roman mimowolnie zacisnął dłoń na futrze Dakoty. „Nie tam” – powiedział ochryple. „Nie z Petrenko”.
To on stwierdził jej zgon bez przeprowadzenia odpowiednich badań. „Panie Kowalenko” – odparł cicho Sydorczuk – „rozumiem pańskie obawy, ale stan pańskiej córki jest krytyczny. Szpital w Równem dysponuje sprzętem niezbędnym do ustabilizowania jej stanu przed transportem”.
„Nie mamy czasu na alternatywy”. Karetka gwałtownie skręciła na podjazd szpitala. Syreny ucichły, gdy dotarli do wejścia na oddział ratunkowy, gdzie czekał już zespół medyczny, powiadomiony przez radio o bezprecedensowej sytuacji.
Doktor Petrenko stał wśród nich, jego srebrne włosy błyszczały w świetle reflektorów izby przyjęć. Na jego twarzy malowała się profesjonalna troska.
Gdy drzwi się otworzyły i nosze zostały wyjęte, Petrenko zrobił krok naprzód, przejmując dowodzenie z wprawą i autorytetem. „Zabierzcie ją na Oddział Ratunkowy Jeden” – polecił zespołowi. „Potrzebuję pełnego monitorowania pracy serca”.
Zestawy do intubacji są gotowe, a respirator przygotowany. Doktorze Sidorczuku, potrzebuję pełnego raportu z pańskiej oceny terenowej. Roman wysiadł z karetki, Dakota podążał tuż za nim.
Zachowanie pasterza uległo zmianie. W jego piersi rozległ się cichy pomruk. Gdy Petrenko podszedł bliżej, ktoś mógł interweniować.
Pojawił się Jarosław Moroz, jadąc motocyklem za karetką. „Sugeruję, żebyś odsunął się od tej sprawy, Petrenko” – powiedział Jarosław głosem ochrypłym od ledwo powstrzymywanej wściekłości. „Popełniłeś już jeden katastrofalny błąd z tym dzieckiem”. Spojrzenie Petrenki powędrowało lekceważąco po Jarosławie, po czym wróciło do zespołu medycznego, który niósł Sofię przez automatyczne drzwi.
„Ochrona, proszę natychmiast usunąć tego mężczyznę z sali zabiegowej i wyprowadzić tego psa z mojego oddziału ratunkowego”. Dwóch strażników niepewnie podeszło, wyraźnie rozpoznając imponującą sylwetkę i reputację Jarosława. Zanim sytuacja zdążyła się zaostrzyć, przybył komendant Wojtowicz z odznaką w ręku.
„Panie doktorze Petrenko” – powiedział spokojnie Wojtowicz – „biorąc pod uwagę nadzwyczajne okoliczności, proszę, aby dr Sydorczuk zachował główną odpowiedzialność za opiekę nad Sofią Kowalenko” – po konsultacji ze specjalistą pediatrą z Lwowskiego Centrum Medycznego dla Dzieci. Wyraz twarzy Petrenki stwardniał. „To mój oddział ratunkowy, komendancie Wojtowiczu”.
„Doceniam waszą troskę, ale decyzje medyczne pozostają w gestii lekarza, a nie organów ścigania”. „W rzeczywistości” – wtrącił nowy głos – „w przypadkach potencjalnego błędu medycznego nadzór administracyjny może ustanowić alternatywne protokoły opieki”. Wszystkie głowy odwróciły się, by zobaczyć dr Elenę Wojtowicz, naczelną lekarkę Szpitala Miejskiego w Równem, która zdecydowanym krokiem przeszła przez automatyczne drzwi.
Miała około 60 lat, siwe włosy i okulary w cienkich oprawkach. Wojtowicz miał autorytet wynikający z 40 lat doświadczenia medycznego. „Doktor Petrenko” – kontynuowała wyraźnie.
„Proszę zapewnić doktorowi Sidorczukowi wszystkie niezbędne zasoby, a następnie natychmiast zgłosić się do mojego gabinetu. Doktor Sidorczuk będzie koordynował działania z zespołem Lwowskiego Centrum Medycznego dla Dzieci do czasu ich przybycia”. Twarz Petrenki poczerwieniała z ledwo powstrzymywanego gniewu.
„Z całym szacunkiem, doktorze Voytovich, kieruję tym oddziałem od 15 lat. Ta sytuacja wynika z reakcji emocjonalnych, a nie dowodów medycznych”. „Dowody” – odparł chłodno Voytovich – „są obecnie dostarczane na Oddział Urazowy nr 1 wraz z parametrami życiowymi, które zaprzeczają pana aktowi zgonu”.
Uważam, że to wymaga co najmniej przeglądu administracyjnego”. Zwróciła się do Romana. „Panie Kowalenko, proszę przejść do poczekalni rodzinnej.
Dr Sidorczuk będzie przekazywał najnowsze informacje, gdy tylko będą dostępne. Po wyjściu Petrenki i zniknięciu zespołu medycznego z Sofią w sali zabiegowej, Roman został wprowadzony do małej, prywatnej poczekalni obok izby przyjęć. Dakota nadal przyciskał się do jego nogi.
Niespokojne zachowanie pasterza w końcu ustąpiło, gdy Sofia otrzymała odpowiednią pomoc medyczną. Jarosław Moroz stał niepewnie w drzwiach poczekalni, wyraźnie niepewny swojej roli w kryzysie rodzinnym. Roman podniósł wzrok, po raz pierwszy naprawdę widząc swojego szwagra.
„Musisz zostać” – powiedział po prostu. Jarosław skinął głową i usiadł po drugiej stronie małego pokoju, z odciskami na dłoniach splecionymi między kolanami. Cisza między nimi przedłużała się, wypełniona niewypowiedzianą historią i wspólną troską o Sofię.
„Oksana próbowała cię znaleźć” – powiedział w końcu Roman – „po urodzeniu Sofii. Chciała, żebyś poznał swoją siostrzenicę”. Jarosław wpatrywał się w podłogę.
„Nie byłem wtedy w stanie spotkać nikogo, a już na pewno nie dziecka”. Zrobił pauzę, dobierając słowa. „Kiedy wróciłem z ostatniej misji, coś było ze mną nie tak.
„Nie mogłam spać, nie mogłam przestać widzieć rzeczy”. Administracja ds. weteranów zdiagnozowała u niej zespół stresu pourazowego i przepisała leki, które tylko pogarszały sytuację. Oksana zasługiwała na coś lepszego niż obserwowanie, jak jej brat się samozniszcza.
Roman to pojął, składając w całość fragmenty rodzinnej historii, którą Oksana dzieliła się fragmentarycznie przez lata. Incydent z Petrenką – to nie był zwykły zbieg okoliczności, nie. Jarosław zacisnął szczękę.
„Byłem w przychodni administracji weteranów, kiedy wpadła kobieta z synkiem, może pięcioletnim, z wysoką gorączką i dusznością”. Petrenko przyjmował tego dnia pacjentów na izbie przyjęć. Odprawił ich i powiedział, że muszą jechać do szpitala rejonowego po drugiej stronie miasta, ponieważ ich ubezpieczenie nie pokrywa kosztów leczenia w szpitalu w Równem.
Próbowałem interweniować, tłumacząc, że dziecko potrzebuje natychmiastowej pomocy. Petrenko nakazał ochronie wyprowadzić mnie z budynku. Zamilkł, a na jego twarzy malował się wstyd.
Pojechałem za nim na parking i straciłem panowanie nad pojazdem. Zanim mnie odciągnęli, złamałem mu nos i dwa żebra. Dziecko ostatecznie doznało nieodwracalnego uszkodzenia płuc z powodu opóźnionego leczenia bakteryjnego zapalenia płuc.
Zanim Roman zdążył odpowiedzieć, drzwi poczekalni się otworzyły i weszła dr Sidorczuk z poważnym wyrazem twarzy. Usiadła naprzeciwko nich. „Stan Sofii jest krytyczny, ale ustabilizował się” – wyjaśniła – „choć rozpoczęliśmy kompleksowe podtrzymywanie funkcji życiowych i działania korygujące zaburzenia metaboliczne wynikające z jej przedłużającej się katalepsji”.
Specjalistyczny zespół transportu pediatrycznego z Lwowskiego Centrum Medycznego dla Dzieci przybędzie w ciągu 15 minut, aby kontynuować leczenie w trakcie transportu. „Czy wyzdrowieje?” – zapytał Roman. Pytanie było ledwo słyszalne.
Profesjonalna powściągliwość dr. Sidorczuka została złagodzona współczuciem. „Panie Kowalenko, muszę być z panem całkowicie szczery. Chociaż mózg Sofii był częściowo chroniony przez stan kataleptyczny, doznała ona poważnych uszkodzeń z powodu niedotlenienia…”
Zakres będzie w pełni jasny dopiero po kompleksowej ocenie neurologicznej w Lwowskim Centrum Medycznym dla Dzieci, ale powinna pani być przygotowana na możliwość poważnego upośledzenia – to słowo uderzyło Romana z siłą fizyczną. Po cudzie odnalezienia Sofii żywej, po przypływie rozpaczliwej nadziei, rzeczywistość runęła z miażdżącym ciężarem. Jego córka może przeżyć, ale będzie cieniem tej radosnej dziewczynki, którą kiedyś była.
„Co to dokładnie oznacza?” – zdołał zapytać. „To oznacza” – wyjaśnił cicho dr Sidorczuk – „że chociaż jej podstawowe funkcje życiowe mogą być zachowane, jej wyższe funkcje poznawcze – mowa, ruch, pamięć, uczenie się – mogą być poważnie upośledzone. Niektórzy pacjenci w podobnych sytuacjach wymagają dożywotniej opieki podtrzymującej”.
Dakota cicho zaskomlała, wyczuwając niepokój Romana. Owczarek niemiecki przytulił się bliżej, oferując ciche pocieszenie, jak robił to już wiele razy wcześniej. „Ta sytuacja rodzi również poważne problemy prawne i etyczne” – kontynuował ostrożnie dr Sidorczuk.
„Błędny akt zgonu, decyzje, które doprowadziły do przedwczesnego pogrzebu – wszystko to stanowi poważne odstępstwo od standardowych procedur medycznych”. Twarz Jarosława pociemniała. „Zaniedbanie”.
Masz na myśli… Albo… — Gorzej. Doktor Sidorczuk ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył tej charakterystyce.
Dyrekcja szpitala wszczyna już kompleksowe dochodzenie. Tymczasem naszym priorytetem pozostaje opieka nad Sofią i jej pomyślny transport do Lwowskiego Centrum Medycznego dla Dzieci. Jakby na jej słowa, drzwi ponownie się otworzyły, by wpuścić pielęgniarkę.
Przybył zespół transportu pediatrycznego, przygotowując się do natychmiastowego transportu. Nastąpiła gorączkowa akcja. Sofia została przeniesiona na specjalistyczny wózek transportowy wyposażony w kompleksowe systemy monitorowania.
Zespół Lwowskiego Centrum Medycznego dla Dzieci konsultował się z dr. Sydorczukiem w sprawie dawkowania leków i ustawień respiratora. Przygotowywano dokumentację do nagłego przekazania leczenia. W tym kontrolowanym chaosie Dakota czuwała przy Romanie, od czasu do czasu zerkając w stronę sali zabiegowej, gdzie leżała Sofia.
Kiedy nadszedł czas na przetransportowanie Sofii do czekającego helikoptera, Roman został poinstruowany przez empatyczną, ale stanowczą pielęgniarkę transportową, która przeprowadziła go przez procedury. „Obawiam się, że zwierzęta nie mogą towarzyszyć pacjentom podczas lotniczego transportu medycznego” – wyjaśniła, mając na myśli Dakotę. „To ścisły protokół bezpieczeństwa”.
Roman spojrzał na owczarka niemieckiego, który uratował życie jego córce, który rozpoznał, co przeoczył zaawansowany sprzęt medyczny i doświadczeni lekarze. Myśl o rozstaniu z nim wydawała się z gruntu błędna. „To wyszkolony przewodnik psów i pies ratowniczy” – odparł Roman z nutą rozpaczy w głosie.
„Odkrył jej chorobę, kiedy wszystkie inne zawiodły”. „Rozumiem, panie Kowalenko” – odpowiedziała pielęgniarka z autentycznym współczuciem. „Ale protokoły dotyczące śmigłowców nie dopuszczają wyjątków, nawet w przypadku zwierząt asystujących”.
Przestrzeń w kabinie jest niezwykle ograniczona, a każdy kilogram wpływa na dynamikę lotu. Komendant Wojtowycz, który przez cały czas trwania kryzysu koordynował działania ochrony szpitala, wystąpił naprzód. „Mogę zorganizować eskortę policyjną dla ciebie i Dakoty do Lwowskiego Centrum Medycznego dla Dzieci”.
„Będziesz mniej niż 30 minut za helikopterem”. Gdy zespół medyczny przygotowywał się do transportu Sofii na lądowisko dla helikopterów, Dakota nagle się spiął, szarpnął za smycz Romana i zaczął histerycznie skomleć. Dźwięk był znajomy – charakterystyczny sygnał alarmowy, który poprzedzał najpoważniejsze ataki padaczki Sofii.
„Czekaj!” krzyknął Roman, zatrzymując zespół medyczny. Dakota sygnalizowała, że coś jest nie tak. Doktor Sidorczuk natychmiast wrócił do Sofii, sprawdzając monitory i parametry życiowe.
Jej saturacja tlenem spada – oznajmiła, a jej spokój nabrał charakteru pilności. „Musimy dostosować ustawienia respiratora przed transportem”. Specjalistyczny zespół pediatryczny, z fachową wiedzą, szybko dostosował sprzęt i podał Sofii leki dożylnie.
Podczas interwencji Dakota zachowywał czujną postawę, rozluźniając się dopiero wtedy, gdy monitory wykazały poprawę stanu Sofii. „Twój pies właśnie zapobiegł potencjalnemu kryzysowi podczas transportu” – przyznał lekarz z Lwowskiego Centrum Medycznego dla Dzieci. W jego głosie słychać było autentyczny szacunek.
„To wspaniale”. Gdy przygotowywali się do ponownego transportu Sofii, druzgocąca rzeczywistość uderzyła Romana niczym fizyczny ciężar. Jego córka została niesłusznie uznana za zmarłą, przygotowana do pochówku za życia, a teraz, nawet jeśli przeżyje, grozi jej dożywotnia niepełnosprawność z powodu zaniedbań medycznych.
Cud odnalezienia jej żywej ustąpił miejsca tragedii tego, co zostało utracone, czemu można było zapobiec, zapewniając odpowiednią opiekę. Gdy zespół transportowy wiózł Sofię do czekającego helikoptera, Roman poczuł dłoń Jarosława na ramieniu – ciche potwierdzenie wspólnego żalu i długiej, niepewnej drogi przed nim. Oddział intensywnej terapii dziecięcej we Lwowskim Centrum Medycznym dla Dzieci pracował z cichą sprawnością, która przeczyła krytycznemu charakterowi jego pracy.
Minęły trzy dni od dramatycznej akcji ratunkowej i transportu Sofii. Roman Kowalenko prawie nie odrywał się od łóżka córki, śpiąc na niewygodnym fotelu udostępnionym rodzicom i jedząc tylko wtedy, gdy współczujący personel medyczny nalegał.
Dakota uzyskał bezprecedensowy dostęp do szpitala dzięki specjalnie zorganizowanemu wyjątkowi. Administracja szpitala doceniła jego rolę w uratowaniu życia Sofii i jego niezachwianą zdolność do powiadamiania ich o subtelnych zmianach w jej stanie, zanim sprzęt monitorujący wykrył problemy. Dr Elena Melnik, ordynatorka oddziału neurologii dziecięcej i specjalistka, z którą początkowo konsultowali się przed kryzysem Sofii, osobiście zajęła się jej przypadkiem.
Miała ponad 50 lat, przedwcześnie siwe włosy i życzliwe oczy za stylowymi okularami. Melnik wykazywała rzadkie połączenie klinicznego geniuszu i autentycznego współczucia, charakterystyczne dla naprawdę wyjątkowego lekarza. „Panie Kowalenko” – zaczęła, siadając na krześle obok Romana podczas porannego obchodu.
Chciałbym omówić z Państwem wyniki kompleksowej oceny Sofii. Przeprowadziliśmy szeroko zakrojone badania neurologiczne, w tym specjalistyczne monitorowanie elektroencefalograficzne i ocenę reakcji funkcjonalnych. Roman był niespokojny, przygotowując się na to, co, jak przypuszczał, będzie potwierdzeniem najgorszego scenariusza przedstawionego przez dr. Sidorczuka.
Jarosław Moroz, który stał się stałym bywalcem poczekalni pomimo niezręcznej sytuacji z policją, stanął w drzwiach na prośbę Romana. Stan Sofii był wyjątkowo nietypowy, kontynuował dr Melnik, otwierając grubą teczkę z wynikami badań. Stan kataleptyczny, którego doświadczyła, jest niezwykle rzadki, zwłaszcza u dzieci.
Po zapoznaniu się z jej historią medyczną, uważam, że może to być związane z jej podstawową chorobą padaczkową, a nie wyłącznie wynikiem przedłużającego się napadu, jak początkowo podejrzewano. Przejrzała kilka stron danych technicznych, zanim kontynuowała. Najbardziej niezwykły jest wzorzec aktywności neurologicznej, który obserwujemy.
Podczas gdy niektóre obszary wykazują znaczne upośledzenie z powodu niedotlenienia, inne wykazują zadziwiająco zachowaną funkcję. W szczególności obszary odpowiedzialne za podstawową świadomość, przetwarzanie sensoryczne i rozpoznawanie emocji wydają się w dużej mierze nienaruszone. Roman pochylił się do przodu, bojąc się nadziei.
Co to dokładnie oznacza dla jej powrotu do zdrowia? „To oznacza” – odpowiedział ostrożnie Melnik – „że rokowania Sofii są znacznie lepsze, niż początkowo sądzono. Widzimy już oznaki świadomości, subtelne reakcje na znajome głosy, zwłaszcza twój, i, co ciekawe, reakcje na obecność Dakoty. Chociaż nie odzyskała jeszcze przytomności w zwykłym tego słowa znaczeniu, to są obiecujące sygnały”.
Po raz pierwszy od kilku dni Roman poczuła coś innego niż strach i żal. To oznaczało, że może się obudzić i znów stać się sobą. Wyraz twarzy dr Melnika pozostał profesjonalny…
czyszczenie wanny bez nadwyrężania kręgosłupa!
To 15-minutowy obiad, który wszyscy lubią
Babcine Ciasto Budyniowe Waniliowe Prostota i Smak w Każdym Kęsie
Prawdziwe przyczyny śluzu w gardle i jak się go pozbyć
Nana przygotowywała tę potrawę każdej niedzieli przed kościołem — nadal jest to moja ulubiona potrawa wszech czasów!
Kremowa zupa z cukinii z czosnkiem, idealna na odchudzanie