
Dziecko miliardera płakało nieustannie w samolocie… aż do momentu, gdy nieznany nastolatek odważył się na nie do pomyślenia
Krzyki przecinały powietrze niczym odłamki szkła.
Mała Nora, kołysana w ramionach ojca, zatrzęsła cichą kabiną samolotu Boston–Zurych. Pierwsza klasa, zazwyczaj oaza spokoju i komfortu, zamieniła się w akustyczne więzienie. Pasażerowie wiercili się na skórzanych fotelach, rzucając ciężkie, oskarżycielskie spojrzenia.
Odkryj więcej
Gry rodzinne
W tym chaosie Henry Whitman, potentat biznesu i budzący postrach miliarder, zachwiał się. On, który rządził imperiami machnięciem ręki, nie potrafił uspokoić własnego dziecka. Jego nieskazitelny garnitur był pognieciony, a na czole perlił mu się zimny pot.
Od nagłej śmierci żony miał tylko Norę… a mimo to w tamtej chwili czuł się bardziej bezradny niż kiedykolwiek.
„Może jest po prostu zmęczona…” odważyła się szepnąć stewardesa, jakby próbując rozładować napięcie.
Henry skinął głową, ale jego wyraz twarzy zdradzał cichą panikę. Każdy szloch córki był jak policzek. Każdy krzyk to zwycięstwo chaosu.
Wtedy z tyłu rozległ się głos, wyraźny i niespodziewany:
„Panie… Myślę, że mogę pomóc.”
Wszyscy się odwrócili. W przejściu stał czarnoskóry nastolatek, ledwie szesnastolatek, z wytartym plecakiem na ramieniu. Po cywilnemu, w znoszonych butach. Ale w jego oczach błyszczała dziwna, wręcz rozbrajająca pewność siebie.