
Gdy klasa się opróżniła, pani Green zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech. Powoli wypuściła powietrze, mając nadzieję, że postąpiła właściwie.
Policja nie traciła czasu. Słowa Olivii były niejasne, ale na tyle alarmujące, że uzasadniały natychmiastową interwencję. Funkcjonariusz Ramirez i pracownica służby ochrony dzieci, pani Daniels, odwieźli Olivię do domu tego popołudnia.
Jej dziadek, George Carter, siedział na ganku, popijając słodką herbatę w bujanym fotelu. George, emerytowany mechanik po siedemdziesiątce, był znany w okolicy jako życzliwy, choć ekscentryczny człowiek. Często naprawiał rowery dla dzieci za darmo i uczęszczał na wszystkie recitale chóru Olivii.
Ale w chwili, gdy oczy Olivii spotkały się z jego, ta wzdrygnęła się.
„Panie Carter” – powiedział oficer Ramirez spokojnym głosem. „Musimy zadać panu kilka pytań”.
George wyglądał na szczerze zdezorientowanego. „O czym?”
Ręka Olivii drżała, gdy wskazywała na garaż. „Jest tam” – wyszeptała.
Policjanci spojrzeli po sobie, zanim weszli do środka. W garażu unosił się zapach oleju i rdzy, znajomy zapach zawodu George’a, którym zajmował się przez całe życie. Ale w kącie, pod plandeką, znaleźli to: starą ciężarówkę z rozbitym lusterkiem po stronie kierowcy i smugami zaschniętej farby na zderzaku.
Pani Daniels pochyliła się bliżej. To nie była farba – to była krew.
Twarz George’a zbladła, gdy dotarło do niego, co się stało. Nie odezwał się. Jego ręce drżały, gdy sięgał po czapkę.
Oczy Olivii napełniły się łzami. „Znowu kogoś uderzył. Nie powiedział mi, co się stało, ale przyszedł do mojego pokoju i po prostu… siedział. Ciężko dysząc. Jak ostatnim razem”.
George zacisnął szczękę. „Miałem to zgłosić. Przysięgam. Po prostu… nie wiedziałem, jak to wytłumaczyć”.