
Caleb zrobił krok naprzód, jego głos był stanowczy, ale łagodny. „Mamo, kocham cię, ale Luna jest moją córką i częścią naszej rodziny. Musisz to zaakceptować. Chcemy, żebyś była częścią jej życia, ale tylko jeśli potrafisz to zrobić z miłością”.
Vivien powoli skinęła głową, uświadamiając sobie swoją sytuację. Spojrzała na mnie, jej oczy szukały czegoś – może przebaczenia, może zrozumienia. Skinąłem jej głową, nie na znak zwycięstwa, ale z wyciągniętą gałązką oliwną.
Doktor Evans, czując, że jego praca dobiegła końca, cicho się przeprosił i opuścił salę. Atmosfera, niegdyś przepełniona napięciem, zaczęła się rozmrażać, otwierając przestrzeń na uzdrowienie i pojednanie.
W ciszy, która zapadła, Luna poruszyła się w moich ramionach, jej drobna twarz zmarszczyła się, zanim znów zapadła w spokojny sen. Była błogo nieświadoma dramatu, który ją otaczał, bezpieczna w miłości, która ją otulała.
Gdy tak staliśmy razem, rodzina zbudowana na sile i prawdzie, wiedziałem, że to dopiero początek. Droga przed nami nie zawsze będzie łatwa, ale pełna takich chwil – chwil, które wystawiły nas na próbę, zjednoczyły i ostatecznie zbliżyły do siebie.