
Drewno pękło, rozpadły się na kawałki. Jeden cios, potem drugi, aż trumna pękła natychmiast na pół.
…Zapadła mrocząca krew w żyłach ciszy. Żałobnicy zamarli; widoczne łapali oddech i zasłaniali usta, inni cofali się zataczając. Ksiądz puścił, jakby zniknął. Tłum stał sparaliżowany, aż powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk:
— Jest… pusto!
A potem straszna prawda wyszła na szczękę.
Wybuchł chaos. Rzucone w stronę grabarzy, inne dzwonki na kliknięcie. Synowa, blada jak ściana, uwolniła torebkę. Matka, dysząc, wytrzymała nad roztrzaskaną trumną, zaciskając pięścią na siekierze tak mocno, że aż zbielały jej kostkę.
„Mówiłam ci” – powiedziałam, dokładnie potrącona – „mój syn tu nie jest”.
W tym momencie z tłumu wyłonił się chudy mężczyzna w mundurze strażnika cmentarnego. Zawahał się, po czym zmusił się do przemówienia:
— Ciało… pozostałości zabrane. W nocy. Przyjechało dwóch ludzi… przedstawiło dokumenty… powiedziałem, że trzeba je zwyczajowo doświadczyć w innym mieście na badaniu. Ja… Nie wiem, że tak się stanie…
Jego słowa ponoszone przez żałobników niczym zimowy wiatr. Dokąd zabrali ciało? Kim byli ci ludzie?
Policja szybko przybyła i przesłuchała wszystkich. Jednak wkrótce nadchodzące wieści: w kostnicy nie było żadnego zapisu o jakimkolwiek przeniesieniu.
Zamiast imienia syna w dzienniku kontrolnym się mrożąca krew w żyłach notatka: „likwidacja – błąd pisarski”. to, że ktoś celowo zatarł po nim, że ślad po śmierci… albo jego śmierć została całkowicie zainscenizowana.
Matka osunęła się na ławkę, ściskając drzazgę wieka trumy. W jej przodkach nie malowała się już rozpacz, lecz niezłomna determinacja. występuje: jeśli jej syn żyje, odnajdzie go. Jeśli nie, odkryje, kto odebrał mu spokój, nawet w grobie.